Wednesday, January 28, 2015

Soundcloud

Witaj Internecie,

Jak wam się zaczął  nowy rok? Jak minęły święta? Macie jakieś noworoczne postanowienia? Ja mam takie; sprawić by 2015 był jeszcze lepszy od 2014 (który serdecznie pozdrawiam, był na prawdę fajnym rokiem :)), słuchać więcej muzyki, pisać więcej wierszy i piosenek... Właśnie.. co do wierszy i piosenek...niedawno (cóż było to z rok temu ale wydaje mi się niedawno wiec niech będzie) robiłam internetowy konkurs o pisaniu piosenek. Był to na prawdę niesamowity kurs pełen dla mnie nowych odkryć pisarskich ale i muzycznych. Nie będę wam tu przynudzać o sylabach, zwrotkach, tonach i nutach ale jednym odkryciem na prawdę chętnie się podzielę. Mianowicie aplikacją Soundcloud.

Jest to darmowa aplikacja, lub storna internetowa (https://soundcloud.com/), na której można znaleźć najróżniejszą muzykę - od klasyki po nowości, remiksy i twórczość wschodzących gwiazd. Na początku używałam jej tylko i wyłącznie celem kursu. Co tydzień mieliśmy różne zadania (głownie polegające na napisaniu piosenki, wybraniu do niej muzyki (co było dla mnie piekielnie trudne) i nagraniu jej na Soundcloud. Później piosenka była przesłuchana i sprawdzona przez innych uczestników kursu (chyba że mój głos ich przedtem wszystkich wystraszył :P)), wykonywane przez nas właśnie tam. Dopiero niedawno chciałam odsłuchać jeszcze raz napisane dawniej piosenki i zdałam sobie sprawę z tego, jakie to fajne (osobiście uważam, ze jeśli chodzi o muzykę to nie dorasta Youtubeowi do pięt!), wiec odnowiłam profil i zaczęłam słuchać. Początkowo szukałam jednej piosenki, potem znajdując jedną przypadkowo natrafiałam na drugą aż robiło się z tego wielkie błędne koło. Teraz mam aktywny profil a moje wyszukiwania to za zwyczaj długie łańcuchy skojarzeń - odkryć i dalszych skojarzeń a czas leci jak zakręcony. Mogę tam spędzić cały dzień i wciąż wynajdywać nowa muzykę, znajdywać nowe inspiracje!

Jeśli jeszcze nie znacie Soundcloud to szczerze POLECAM!

Wawavatarasta

Tuesday, January 27, 2015

WTORKOPONIEDZIELA W LISTOSTYCZNIOPADZIE

czyli jak uniknąć testu.

   W ciągu mojej kilkuletniej szkolnej przygody nauczyłam się paru przydatnych sztuczek, pozwalających przetrwać nieprzyjemne sytuacje.
Dziś zadziałały niektóre z nich. Zabiegana pani P. zgodziła się na test we wtorkoponiedzielę, a pan od matematyki nie zauważył moich rysunków rozłożonych po całej ławce. Dobra metoda to tak zwana "na wolniaka". Szukamy wtedy nożyczek, kleju, długopisu, gumki, ścieramy, poprawiamy, kolorujemy, robimy marginesy (bez linijki oczywiście, by móc je jeszcze raz poprawić), a w ciągu wykonywania tych wszystkich czynności widzimy jak nauczycielce P. pęka żyła na szyi.
Inny sposób, równie skuteczny, by przetrwać polski bez pisania, tylko z samą rozmową to zadawanie tysiąca pytań na różne tematy: np. wczorajsza wycieczka do sklepu plastyczne bądź rozmowa z koleżanką o wazelinie albo inne, dowolnie przychodzące do głowy.

Macie swoje metody? Dopisujcie!

Ale oczywiście i tak lubię polski......


Tuesday, January 13, 2015

Christmas Chaos


To taki wielki bałagan na Boże Narodzenie w ESF.  Zaczyna w ostatni dzień przed feriami Bożonarodzeniwymi i akcja trwa od godziny 9 i uczestniczy w niej cała szkoła.

Generalnie, jest za dużo wszystkeigo: hałasu, ludzi, napięcia. Moja klasa śpiewała Jingle Bell Rock oraz Santa Tell Me. Wcale nie fajne, wcale nie śmieszne. Sceniczne cierpienia wynagrodziły mi tylko stracone lekcje matematyki. Z mojego punktu widzenia, był to zmarnowany czas na próby i siedzenie w dusznej auli. Głośna muzyka i krzyki, tylko potęgowały moje cierpienia.

Najgorsze było to, że mimo nazwy Christmas Chaos to i tak nie czuć świątecznej atmosfery. Hałas i krzyki to nie jest chyba idea Bożego Narodzenia.
W Polsce dzieliliśmy się opłatkiem i siedzieliśmy razem przy stole wigilijnym. Mimo, że dyrektor nazywał nas wieśniakami, to i tak było wiecej atmosfery świątecznej niż tu.
A wy? Co o tym sądzicie?

Naja





Monday, January 12, 2015

Quality over quantity

Mimo tego, że egzamin minęły prawie miesiąc temu, nadal czuję ich obecność i wpływ na moje życie. Sam proces ich pisania był wykańczający. Szczerze zaskoczyła mnie energia uczniów wybiegających z kompozycji kolorowego plastiku, który jest moją szkołą. Dla mnie osobiście nawet dobór garderoby na ten okres, gdzie połowa uczniów zjawia się w dresach, był trudny. Musiałam także przestać zajmować się moimi paznokciami. Efektem ubocznym było to, że czułam się bardzo niekomfortowo, jakby czegoś mi brakowało. Czy jakiś nawyk może nas podświadomie kompletnie zmienić? Czy może ukazuje, jacy właściwie jesteśmy?

Egzaminy minęły, odsłaniając przede mną kolejne dno. Oczekiwanie na oceny. Własne rozczarowanie kontrastujące z radością innych lub krótkie chwile obojętności wypełniły ostatnie tygodnie przed świętami. Jednocześnie nauczyciele próbowali prowadzić lekcję mimo wrzasków uczniów.

Wyniki. Wnioski. Wolność.

Jednak po powrocie z dwutygodniowego odpoczynku egzaminy nadal są tematem wielu rozmów i lekcji. Co poprawić? Jak? Jak się uczyć? Tłumaczenie pytań ciągnie się tygodniami.

Wszystko jednak na nic. Większość uczniów nie jest w stanie miesiąc później odpowiedzieć na te same pytania, do których tak długo się przygotowywała. Wynoszę tylko jeden wniosek: wynik jest kwestią przygotowania. Nie chodzi o to, aby miesiącami się uczyć - chodzi o to, że trzeba być nauczonym.

Teoria Wszystkiego

Muszę przyznać, że przed obejrzeniem tej produkcji nie spodziewałam się po niej absolutnie niczego. O postaci Hawkinga wiedziałam bardzo mało, o prywatnym życiu tyle co nic, znałam tylko zarys jego twórczości jako popularyzatora nauki. Nic więc nie mogło mi zakłócić odbioru filmu.

Głównymi bohaterami są, oczywiście, Stephen Hawking (grany przez Eddiego Redmayne’a, znanego z roli w “Nędznikach”) oraz jego pierwsza żona, Jane Hawking (w jej rolę wciela się Felicity Jones, brytyjska aktorka). Ich relacja to motyw przewodni całej historii, wypełniony klasycznymi, hollywoodzkimi chwytami, choć w bardzo dobry sposób portretujący postać silnej kobiety, jaką jest Jane, która zgadza się na życie w cieniu Stephena i jednoczesne wychowywanie ich dzieci, i pomimo to broni tytuł doktora na uniwersytecie w Cambridge. Gra aktorska Felicity, która przywiązuje niesamowitą uwagę do szczegółów, sprawia, że z jej postacią odbiorca odczuwa największą więź, w końcu Jane to zwyczajna kobieta, a nie regularnie obsypywany nagrodami światowej sławy fizyk.

Postać Stephena za to była przedstawiona w sposób bardziej ludzki niż zazwyczaj - pierwszoplanową rolę grają tu jego uczucia i osobowość, dopiero potem jego geniusz. Jak każdy człowiek, Hawking nie jest pozbawiony wad, co film sugeruje bardzo mocno. Mam jednak wrażenie, że ten zabieg zastosowany został, aby rozszerzyć grupę odbiorców - teoriami z zakresu kosmologii zainteresowanych jest o wiele mniej ludzi niż pasjonatów miłości wbrew przeciwnościom losu, a życie fizyka było jej pełne. Jego postępująca choroba stała się idealnym motorem napędowym tego wątku.

Mimo tego, że (co odkryłam już po seansie) film często przekształcał fakty i nie był do końca wierny prawdziwej historii, bardzo przyjemnie się go oglądało, przede wszystkim dzięki zdjęciom i grze aktorskiej. Choć nie usatysfakcjonował mnie fakt, że twórczość Stephena Hawkinga została w większości pominięta, rozumiem powody i nie potrafię się z nimi nie zgodzić.

Moja ocena: 7.5/10

Sunday, January 11, 2015

Barbarzyńcy atakują!!!

Czy oglądaliście już film „Gladiator” Ridleya Scotta?
Jeśli tak, to na pewno pamiętacie zażartą bitwę rzymian z barbarzyńcami na początku tego filmu.

Wyobraźcie sobie, że takie właśnie bitwy zdarzały się regularnie w znanych nam górach „Taunus”, gdzie przechodziła granica Cesarstwa Rzymskiego – Limes. Odcinek Limes Germanicus ma 550 km i rozciąga się między Renem a Dunajem, między innymi przechodzi przez Taunus. Jest zabytkiem wpisanym na listę UNESCO. Wszystkim, którzy chcą dowiedzieć się więcej polecam spacer po szlaku Limeserlebnispfad (w Taunusie). Byłam tam niedawno z kuzynką z Warszawy.

Oto link (strona jest po niemiecku).

Można tam pospacerować po lasach i powyobrażać sobie, że sprzed 2000 lat właśnie w tym samym miejscu toczyły się krwawe bitwy…




Saturday, January 10, 2015

Klasztor mody


Gdy w trakcie ferii świątecznych wybrałam się z tatą na krótką wizytę do Polski, nie spodziewałam się, że wrócę bogatsza nie tylko we wspomnienia, ale również w pewną bardzo ciekawą rzecz.


Szliśmy sobie ulicą, przemarznięci do szpiku kości z powodu porywistego wiatru. Było już dosyć ciemno, słońce dawno schowało się za wysokimi budynkami, a śnieg skrzypiał nam pod stopami. Przez temperaturę poniżej zera oddech zamieniał się w parę, tak, że wszyscy wyglądali jakby paliło im się wnętrze buzi. Trzymałam moją siostrę za rękę, aby przynajmniej ta część ciała mi nie zamarzła i co jakiś czas mówiłam takie zdania jak "Ale zimno!" lub "Dlaczego musimy zwiedzać Warszawę? Przecież ja tu mieszkałam!" Słowem, niezbyt przyjemne warunki na spacer po mieście.

Gdy jednak przechodziliśmy obok Pałacu Kultury, zaświtał mi w głowie pewien pomysł. Wszyscy chcieliśmy zobaczyć trochę Warszawy, a nie siedzieć w domu, ale z drugiej strony nikt nie sprawiał wrażenia że podoba mu się przenikliwe zimno. Zaproponowałam, żebyśmy weszli do Pałacu, a gdy wszyscy się zgodzili, żwawym krokiem ruszyłam w stronę budynku. Dopiero przed samym wejściem zastanowiliśmy się nad tym, co będzie w środku. Moja siostra, mieszkająca w Warszawie, oznajmiła, że teraz odbywa się Mustache, festiwal na którym debiutują młodzi (i nie tylko) projektanci, pisarze, artyści lub nawet kucharze i kucharki! Weszliśmy do środka, a tam ukazały się naszym oczom kolorowe stanowiska, z ubraniami, napojami i innymi rzeczami.

Po krótkim spacerze między różnymi stołami zobaczyliśmy wiele różnych ubrań, niektórych całkiem zwyczajnych, innych nieco bardziej szalonych. Spotkaliśmy również Osi Ugonoh, zwyciężczynię tegorocznej edycji Top Model i paru znanych nam projektantów. W pewnym momencie  przykuła moją uwagę pewna bardzo osobliwa rzecz. Nie był to szalik, ani kaptur, ani też bluza. Podeszliśmy do pani, która je reklamowała. Po krótkim wyjaśnieniu, dowiedzieliśmy się że to, co trzymamy w ręce nazywa się "Mnishkha" (czyt. Mniszka) i nie jest to wcale jakiś tam zwykły kawałek materiału, lecz coś, co po odpowiednim zwinięciu może się stać zarówno bluzą, jaki szalikiem. Właściwie, pomyślałam, takie coś to by się mogło przydać. Przymierzyłam rozmiar, wybrałam kolor, zapłaciłam i oto stałam się właścicielką Mnishkhi.

Oto Mnishkha w użyciu:

A to dziewięć sposobów na jej noszenie:

                                                                                                                            Smartie

Mustache: http://www.mustache.pl/yard-sale
Mnishkha: http://www.mnishkha.com/Kapturoszale-mnishkha/grupa/0