Wednesday, March 30, 2016

Wymiana z Culhamem

Przepraszamy, że tak długo nas nie było, ale ostatnio byłyśmy bardzo zajęte. Lawirowałyśmy pomiędzy testami, pracą domową, czytaniem w bibliotece a różnymi wyjazdami. Jednym z nich był tygodniowy pobyt w Anglii w ramach wymiany ze szkołą ES Culham, której uczniowie byli u nas w listopadzie. (Streszczenie) Wyjechaliśmy autokarem wcześnie w poniedziałek a wróciliśmy w sobotę o trzeciej nad ranem. W ciągu tygodnia przed południem odbywały się próby, po czym na ogół odwiedzaliśmy pobliski (i bardzo urokliwy) Oxford gdzie mogliśmy zwiedzać lub robić zakupy. W czwartek miał miejsce koncert, na którym wystąpiły dwa chóry, orkiestra, zespoły i soliści. W końcu w piątek wyruszyliśmy w drogę powrotną, z przystankiem w Canterbury, gdzie podziwialiśmy piękną katedrę, aby w sobotę dotrzeć do Frankfurtu. W tym poście chcemy Wam zdać relacje z tego wyjazdu i opowiedzieć o naszych wrażeniach z Anglii.

O 7:00 rano autobus pełen wrzeszczących, zwariowanych nastolatków zaczął długą podróż. Prawie cały czas słychać było śpiewy i krzyki, aż głowa od tego bolała. W drodze do Culhamu gadaliśmy, słuchaliśmy muzyki i oglądaliśmy filmy, a w drodze spowrotem niektórzy nawet spali, ponieważ do Frankfurtu dojechaliśmy dopiero o drugiej nad ranem. Każdy ze sobą przyniósł dużo jedzenia i przekąsek, i pod koniec autobus był pełen okruszków po czipsach, żelków lub opakowań. Musieliśmy to oczywiście wszystko potem sprzątnąć. Kanał La Manche przepłynęliśmy promem. Mieliśmy się spotkać o wyznaczonej godzinie w jednym z wielu wyjść i łatwo się było zgubić! Podróż była męcząca ale pełna optymizmu.

Jak już wspominałam w poprzednim poście o wymianie (Tydzień ze szkołą w Culham), moją ‘partnerką’ była Lily-Mae, która mieszkała u mnie w listopadzie. Zdążyłymy się zaprzyjaźnić, więc w przeciwieństwie do Lilli i innych koleżanek dość dobrze się z nią dogadywałam i szybko się zadomowiłam. Gdy wysiadłam z autokaru, od razu spostrzegłam ją i jej mamę wśród tłumu uczniów. Po chwili znalazłyśmy się w samochodzie. W środku czekały na mnie przekąski, co było bardzo miłym gestem z jej strony, oraz pierwsza oznaka iż znajduję się w Wielkiej Brytanii: kierownica była po prawej stronie. Po piętnastu minutach drogi zdążyłam się przyzwyczaić nawet do poruszania się po odwrotnej stronie jezdni, a po godzinie znudziło mi się już patrzenie przez okno. Gdy zapytałam się, ile jeszcze do domu i zostało mi oznajmione, że nie więcej niż pół godziny, zdałam sobie sprawę jak daleko będe miała do szkoły. Wtedy jeszcze nie doceniałam luksusu jakim byla podróz samochodem. Wreszcie dotarliśmy na miejsce, do małego ceglanego domku, gdzie poznałam jej tatę i psa, Nalę. Lily-Mae pokazała mi mój pokój, a ja wyczerpana od razu zasnęłam.
Następnego ranka musiałam wstać o 5;30. Potem śniadanie, które składało się z płatków i dziwne smakującego mleka i wyjście o 6;10. Piętnasto minutowa podróż samochodem na stację pociągu, którym jechałyśmy dwadzieścia minut, po czym przesiadka do innego, w którym spędzałyśmy godzinę, Następnie dwa kilometry do przejścia. To była poranna rutyna, która odbywała się codziennie i pod koniec tygodnia uczyniła ze mnie wrak człowieka. Jednak, oprócz tego małego dyskomfortu, wymiana z Lily-Mae przebiegła bardzo pozytywnie. Jej rodzice chyba mnie polubili, a nawet jej dziadek, z którym miałam przyjemność zjeść lunch, wydawał się za mną przepadać (z wzajemnością). Sama Lily-Mae była bardzo otwarta i elastyczna, co było ważne biorąc pod uwagę napięty harmonogram, więc wsyzstkie moje wrażenia z nią związane były bardzo dobre.

Mnie i moją koleżankę Christinę gościła w Culhamie dziewczynka o imieniu Yasmin. Nie znałyśmy jej wcześniej, ponieważ w listopadzie gościła ją inna dziewczynka. W przeciwieństwie do Marty, nie zaprzyjaźniłyśmy się z nią i nie było u niej tak przyjemnie. Po wyjściu z autokaru, szukałyśmy jej jakiś czas, a fakt, że jej wcześniej nie widziałyśmy utrudniał nam znalezienie jej i jej rodziców. Po jakimś czasie jednak znalazłyśmy dziewczynkę o imieniu Yasmin i jej matkę. Po wyjęciu walizki z przyczepy wsiadłyśmy do samochodu i pojechałyśmy do jej domu. Mało gadaliśmy, częściowo dlatego, że byłyśmy zmęczone. Mama jej zadawała nam jakieś pojedyńcze krótkie pytania, a my z resztką sił odpowiadaliśmy jej. Przyjechaliśmy po pietnastu minutach, na szczęście nie mieszkali daleko od szkoły. Gdy weszliśmy do jej domu jej tata nas przywitał i był już w piżamie, więc było trochę dziwnie. Przywitaliśmy się z rodziną, po czym Yasmin pokazała nam nasze pokoje i zaczęłyśmy się rozpakowywać. Christinie przypadł pokój ”cold room” czyli zimny pokój. Zachorowała, śpiąc w nim i później tydzień nie mogła chodzić do szkoły. Do tego jeszcze był to tak naprawdę storage room (magazyn). Już zaczynały się nieprzyjemności. Chwilę gadałyśmy w moim pokoju i w momencie kiedy Christina miała wyjść i miałyśmy położyć się do łóżka przyszła Yasmin i zaczęła z nami gadać. Chciałyśmy już spać ale ona jak złość gadała i gadała i gadała aż się już nie wytrzymywało. Pod koniec rozmowy chyba już nam całą historię swojego życia opowiedziała. Jakoś się w końcu wykręciłyśmy i poszłyśmy spać.

Pobudka o 7:00. Głodne, wychodzimy z pokoi po czym następna przykrość: Yasmin nie je w ogole śniadania. W końcu jej matka znalazła jakieś stare pain au chocolat w opakowaniu z supermarketu i nam dała po jednym. Takie śniadanie dostawaliśmy każdego ranka (i żadko je zjadałyśmy). Wsiadamy do samochodu, pietnaście minut i już w szkole. Yasmin miała mało przyjaciół. Była strasznie asocialna i w ogóle z nikim nie gadała. Totalnie jej nie rozumiałyśmy. Przy wszystkich okazjach kiedy można było jeść, gadać, tańczyć lub jeszcze co innego to po prostu oddalała się i siedziała sobie sama. Inne dziewczynki z Culhamu mówiły nam, że probowały z nią gadać ale jakoś niezbyt chciała. Była introwertyczką, ale ten jeden raz jak nam się akurat chciało spać to się totalnie rozgadała. Nasze wrażenia związane z nią nie były zbyt dobre, więc nie będe kontynuować tej znajomości. 

Jeżeli chodzi o budynek szkolny, pozostawiał on wiele do życzenia. Jeśli chodzi o sam wygląd i styl architektoniczny, był godny podziwu a jego nobliwy wiek (ponad sto lat) dawał szkole niepowtarzalną atmosferę. Jednak jego praktyczna strona nie była tak satysfakcjonująca z wielu powodów. Szkoła składała się z wielu małych segmentów, takich jak Schuman Hall (aula) albo The Chapel (kaplica). To utrudniało orientację, ale także stanowiło problem gdy pogoda nie dopisywała a trzeba było dostać się z bloku geograficznego do kantyny, oddalonych od siebie o conajmniej 200 metrów. Poza tym, prawie w całej szkole nie działało ogrzewanie, a jedyne czynne kaloryfery były w bloku niemieckim. W Schuman Hall’u co prawda znajdowały się chyba cztery, jednak żaden nie był włączony, a jeden zaczął wydawać dziwne dzwięki podczas koncertu. Również rozmiar (na przykład) sceny nie był przystosowany aby pomieścić nasz dość spory chór, wieć musieliśmy stać na stelażach przykrytych deskami, co nie dawało idealnej stabilności. Słowem, niezbyt idealne warunki na wymianę muzyczną.

Próby odbywały się w tak zwanej Schuman Hall (auli) i w Chapel (kaplicy). W całej szkole był straszliwy mróz, więc część nas ćwiczyła w kurtkach. Grupa rozdzieliła się na kilka części, orkiestra, chór z Frankfurtu i chór z Culhamu. Próba, przerwa, próba, lunch, i dalej zależało od dnia tygodnia. Same próby były bardzo męczące dla nas, ponieważ siedzieliśmy w tej auli przez długi czas i graliśmy w kółko to samo. Lecz w końcu to się chyba opłacało bo koncert był udany. 

Po szkole we wtorek po raz pierwszy wybraliśmy się do Oxfordu. Tam czekali na nas przewodnicy i w małych grupkach zostaliśmy oprowadzeni po uniwersytecie. Zobaczyliśmy prawie wszystkie college’, a w jednym zwiedziliśmy nawet salę jadalną. Widzieliśmy miejsce, gdzie kręcone były niektóre sceny z Harrego Potter’a, a w ciągu całej wycieczki przewodniczka opowiadała nam ciekawe historie. Potem mieliśmy trochę wolnego czasu, po czym wybraliśmy sie do teatru na musical “Blood Brothers” (polecam!!). W środę mieliśmy z kolei ‘barn dance’, czyli wiejski taniec, który odbywał się w szkole a na który przyleciała nawet nasza dyrektorka. Było bardzo śmiesznie, ale taniec osobiście średnio mi się udał. W czwartek mieliśmy czas na zakupy w Oxfordzie, więc wszyscy kupiliśmy sobie bluzy i souveniry dla rodziny. Skosztowaliśmy najlepszych milkshake’ów w regionie: Moo Moo’s Milkshakes! To był chyba najlepszy shake, jaki kiedykolwiek piłam, ze względu na to, iż nie był ani za słodki ani mdły. W każdym razie, czas po szkole był świetnie zagospodarowany.

W końcu odbyło się najbardziej oczekekiwane wydarzenie tygodnia, czyli powód naszej podróży. Koncert. Najpierw rutynowo posililiśmy się pizzą, po czym o szóstej orkiestra zajęła miejsce na scenie. Po przemowie dyrektorek obu szkół, nauczycieli muzyki i innych osobistości oraz obfitych oklaskach zagralismy trzy przygotowane kawałki. Szybko zeszliśmy ze sceny i przyszła pora na chór z Culhamu. Zaśpiewali bardzo dobrze dwie ładne piosenki, ale osobiście bardziej podobało mi się ich wykonanie “Bohemian Rhapsody” we Frankfurcie. Następnie przyszła kolej na nasz chór. Wydaję mi się, że poszło nam świetnie, a przynajmniej wiem że daliśmy z siebie wszystko. Po nas wystąpiło dużo zespołów, które wykonoywały popularne lub samodzielnie skomponowane kawałki. Również trójka młodych pianistów uraczyła nas odergraniem utworów które skomponowali na konkurs muzyczny, w którym zajeli wysokie miejsca. Na koniec połączyliśmy siły z drugim chórem i wspólnie zakończyliśmy koncert celtycką piosenką “Riversong”. Koncert można uznać za bardzo udany, wnioskując po gorących brawach i pochwałach rodziców oraz nauczycieli. Dla nas było to bardzo emocjonujące przeżycie.


Wyjazd do Culhamu był świetny (omijając niektóre nieprzyjemności). Teraz w każdym razie doceniamy naszą szkołę i kaloryfery. I koncert, i nowe przyjaźnie były dla nas przyjemnym doświadczeniem. Zachęcam was do uczestniczenia w podobnych wymianach!!

Sunday, March 13, 2016

"The Witches"



„The Witches”  jest książką napisaną przez Roald Dahl i został na jej podstawie zrobiony film. Książki tej nie czytałem i filmu nie widziałem, ale dzisiaj oglądałem przedstawienie „The Witches” w teatrze angielskim.
Historia jest o tym, że chłopiec i jego babcia wyjechali na wakacje nad morze. Inny chłopiec o imieniu Bruno spotkał przed hotelem czarownicę, która była szefową wszystkich czarownic, ale Bruno nie miał o tym zielonego pojęcia. Czarownica dała mu czekoladę i powiedziała, że jeżeli chce więcej to ma przyjść do jej pokoju dwadzieścia pięć po szóstej. W hotelu odbywało się coroczne spotkanie wszystkich czarownic. Bruno dostał czekoladę z miksturą zamieniającą w myszy, która została sporządzona przez wielką czarownicę. Bruno zanim zorientował się co jest grane przemienił się w mysz. Pod stołem był ukryty inny chłopak (ten który przyjechał z babcią) i jedna z czarownic go wyczuła. Chłopak próbując uciekać został złapany i też przemieniony w mysz. Później odnalazł on Bruna i pobiegli do babci chłopca. Razem z babcią wymyślili plan jak zatrzymać czarownice przed zamienianiem dzieci w myszy. Chcieli ukraść wielkiej czarownicy miksturę zamieniającą w myszy, a potem wlać ją do zupy czarownic. Ich plan się powiódł, a czarownice przemieniły się w myszy. Chłopiec-mysz i jego babcia następnie wrócili do domu, gdzie się okazało, że babcia też była czarownicą. Taki był koniec tej historii.  
Przedstawienie to było bardzo fajne więc rekomenduję jego obejrzenie. Na pewno też obejrzę film, ale dopiero jak przeczytam książkę.