Przepraszamy, że tak długo nas nie było, ale ostatnio byłyśmy bardzo
zajęte. Lawirowałyśmy pomiędzy testami, pracą domową, czytaniem w bibliotece a
różnymi wyjazdami. Jednym z nich był tygodniowy pobyt w Anglii w ramach wymiany
ze szkołą ES Culham, której uczniowie byli u nas w listopadzie. (Streszczenie)
Wyjechaliśmy autokarem wcześnie w poniedziałek a wróciliśmy w sobotę o trzeciej
nad ranem. W ciągu tygodnia przed południem odbywały się próby, po czym na ogół
odwiedzaliśmy pobliski (i bardzo urokliwy) Oxford gdzie mogliśmy zwiedzać lub
robić zakupy. W czwartek miał miejsce koncert, na którym wystąpiły dwa chóry,
orkiestra, zespoły i soliści. W końcu w piątek wyruszyliśmy w drogę powrotną, z
przystankiem w Canterbury, gdzie podziwialiśmy piękną katedrę, aby w sobotę
dotrzeć do Frankfurtu. W tym poście chcemy Wam zdać relacje z tego wyjazdu i
opowiedzieć o naszych wrażeniach z Anglii.
O 7:00 rano autobus pełen wrzeszczących, zwariowanych nastolatków zaczął
długą podróż. Prawie cały czas słychać było śpiewy i krzyki, aż głowa od tego
bolała. W drodze do Culhamu gadaliśmy, słuchaliśmy muzyki i oglądaliśmy filmy,
a w drodze spowrotem niektórzy nawet spali, ponieważ do Frankfurtu dojechaliśmy
dopiero o drugiej nad ranem. Każdy ze sobą przyniósł dużo jedzenia i przekąsek,
i pod koniec autobus był pełen okruszków po czipsach, żelków lub opakowań.
Musieliśmy to oczywiście wszystko potem sprzątnąć. Kanał La Manche przepłynęliśmy
promem. Mieliśmy się spotkać o wyznaczonej godzinie w jednym z wielu wyjść i
łatwo się było zgubić! Podróż była męcząca ale pełna optymizmu.
Jak już wspominałam w poprzednim poście o wymianie (Tydzień ze szkołą w
Culham), moją ‘partnerką’ była Lily-Mae, która mieszkała u mnie w listopadzie.
Zdążyłymy się zaprzyjaźnić, więc w przeciwieństwie do Lilli i innych koleżanek
dość dobrze się z nią dogadywałam i szybko się zadomowiłam. Gdy wysiadłam z
autokaru, od razu spostrzegłam ją i jej mamę wśród tłumu uczniów. Po chwili
znalazłyśmy się w samochodzie. W środku czekały na mnie przekąski, co było
bardzo miłym gestem z jej strony, oraz pierwsza oznaka iż znajduję się w
Wielkiej Brytanii: kierownica była po prawej stronie. Po piętnastu minutach
drogi zdążyłam się przyzwyczaić nawet do poruszania się po odwrotnej stronie
jezdni, a po godzinie znudziło mi się już patrzenie przez okno. Gdy zapytałam
się, ile jeszcze do domu i zostało mi oznajmione, że nie więcej niż pół
godziny, zdałam sobie sprawę jak daleko będe miała do szkoły. Wtedy jeszcze nie
doceniałam luksusu jakim byla podróz samochodem. Wreszcie dotarliśmy na
miejsce, do małego ceglanego domku, gdzie poznałam jej tatę i psa, Nalę.
Lily-Mae pokazała mi mój pokój, a ja wyczerpana od razu zasnęłam.
Następnego ranka musiałam wstać o 5;30. Potem śniadanie, które składało się
z płatków i dziwne smakującego mleka i wyjście o 6;10. Piętnasto minutowa
podróż samochodem na stację pociągu, którym jechałyśmy dwadzieścia minut, po
czym przesiadka do innego, w którym spędzałyśmy godzinę, Następnie dwa
kilometry do przejścia. To była poranna rutyna, która odbywała się codziennie i
pod koniec tygodnia uczyniła ze mnie wrak człowieka. Jednak, oprócz tego małego
dyskomfortu, wymiana z Lily-Mae przebiegła bardzo pozytywnie. Jej rodzice chyba
mnie polubili, a nawet jej dziadek, z którym miałam przyjemność zjeść lunch,
wydawał się za mną przepadać (z wzajemnością). Sama Lily-Mae była bardzo
otwarta i elastyczna, co było ważne biorąc pod uwagę napięty harmonogram, więc
wsyzstkie moje wrażenia z nią związane były bardzo dobre.
Mnie i moją koleżankę Christinę gościła w Culhamie
dziewczynka o imieniu Yasmin. Nie znałyśmy jej wcześniej, ponieważ w
listopadzie gościła ją inna dziewczynka. W przeciwieństwie do Marty, nie
zaprzyjaźniłyśmy się z nią i nie było u niej tak przyjemnie. Po wyjściu z
autokaru, szukałyśmy jej jakiś czas, a fakt, że jej wcześniej nie widziałyśmy
utrudniał nam znalezienie jej i jej rodziców. Po jakimś czasie jednak
znalazłyśmy dziewczynkę o imieniu Yasmin i jej matkę. Po wyjęciu walizki z
przyczepy wsiadłyśmy do samochodu i pojechałyśmy do jej domu. Mało gadaliśmy,
częściowo dlatego, że byłyśmy zmęczone. Mama jej zadawała nam jakieś pojedyńcze
krótkie pytania, a my z resztką sił odpowiadaliśmy jej. Przyjechaliśmy po
pietnastu minutach, na szczęście nie mieszkali daleko od szkoły. Gdy weszliśmy
do jej domu jej tata nas przywitał i był już w piżamie, więc było trochę
dziwnie. Przywitaliśmy się z rodziną, po czym Yasmin pokazała nam nasze pokoje
i zaczęłyśmy się rozpakowywać. Christinie przypadł pokój ”cold room” czyli
zimny pokój. Zachorowała, śpiąc w nim i później tydzień nie mogła chodzić do
szkoły. Do tego jeszcze był to tak naprawdę storage room (magazyn). Już
zaczynały się nieprzyjemności. Chwilę gadałyśmy w moim pokoju i w momencie
kiedy Christina miała wyjść i miałyśmy położyć się do łóżka przyszła Yasmin i
zaczęła z nami gadać. Chciałyśmy już spać ale ona jak złość gadała i gadała i
gadała aż się już nie wytrzymywało. Pod koniec rozmowy chyba już nam całą
historię swojego życia opowiedziała. Jakoś się w końcu wykręciłyśmy i poszłyśmy
spać.
Pobudka o 7:00. Głodne, wychodzimy z pokoi po czym
następna przykrość: Yasmin nie je w ogole śniadania. W końcu jej matka znalazła
jakieś stare pain au chocolat w opakowaniu z supermarketu i nam dała po jednym.
Takie śniadanie dostawaliśmy każdego ranka (i żadko je zjadałyśmy). Wsiadamy do
samochodu, pietnaście minut i już w szkole. Yasmin miała mało przyjaciół. Była
strasznie asocialna i w ogóle z nikim nie gadała. Totalnie jej nie
rozumiałyśmy. Przy wszystkich okazjach kiedy można było jeść, gadać, tańczyć
lub jeszcze co innego to po prostu oddalała się i siedziała sobie sama. Inne
dziewczynki z Culhamu mówiły nam, że probowały z nią gadać ale jakoś niezbyt
chciała. Była introwertyczką, ale ten jeden raz jak nam się akurat chciało spać
to się totalnie rozgadała. Nasze wrażenia związane z nią nie były zbyt dobre,
więc nie będe kontynuować tej znajomości.
Jeżeli chodzi o budynek szkolny, pozostawiał on wiele do życzenia. Jeśli
chodzi o sam wygląd i styl architektoniczny, był godny podziwu a jego nobliwy
wiek (ponad sto lat) dawał szkole niepowtarzalną atmosferę. Jednak jego
praktyczna strona nie była tak satysfakcjonująca z wielu powodów. Szkoła składała
się z wielu małych segmentów, takich jak Schuman Hall (aula) albo The Chapel
(kaplica). To utrudniało orientację, ale także stanowiło problem gdy pogoda nie
dopisywała a trzeba było dostać się z bloku geograficznego do kantyny,
oddalonych od siebie o conajmniej 200 metrów. Poza tym, prawie w całej szkole
nie działało ogrzewanie, a jedyne czynne kaloryfery były w bloku niemieckim. W
Schuman Hall’u co prawda znajdowały się chyba cztery, jednak żaden nie był
włączony, a jeden zaczął wydawać dziwne dzwięki podczas koncertu. Również
rozmiar (na przykład) sceny nie był przystosowany aby pomieścić nasz dość spory
chór, wieć musieliśmy stać na stelażach przykrytych deskami, co nie dawało
idealnej stabilności. Słowem, niezbyt idealne warunki na wymianę muzyczną.
Próby odbywały się w tak zwanej Schuman Hall (auli) i w
Chapel (kaplicy). W całej szkole był straszliwy mróz, więc część nas ćwiczyła w
kurtkach. Grupa rozdzieliła się na kilka części, orkiestra, chór z Frankfurtu i
chór z Culhamu. Próba, przerwa, próba, lunch, i dalej zależało od dnia
tygodnia. Same próby były bardzo męczące dla nas, ponieważ siedzieliśmy w tej
auli przez długi czas i graliśmy w kółko to samo. Lecz w końcu to się chyba
opłacało bo koncert był udany.
Po szkole we wtorek po raz pierwszy wybraliśmy się do
Oxfordu. Tam czekali na nas przewodnicy i w małych grupkach zostaliśmy
oprowadzeni po uniwersytecie. Zobaczyliśmy prawie wszystkie college’, a w
jednym zwiedziliśmy nawet salę jadalną. Widzieliśmy miejsce, gdzie kręcone były
niektóre sceny z Harrego Potter’a, a w ciągu całej wycieczki przewodniczka
opowiadała nam ciekawe historie. Potem mieliśmy trochę wolnego czasu, po czym
wybraliśmy sie do teatru na musical “Blood Brothers” (polecam!!). W środę
mieliśmy z kolei ‘barn dance’, czyli wiejski taniec, który odbywał się w szkole
a na który przyleciała nawet nasza dyrektorka. Było bardzo śmiesznie, ale
taniec osobiście średnio mi się udał. W czwartek mieliśmy czas na zakupy w
Oxfordzie, więc wszyscy kupiliśmy sobie bluzy i souveniry dla rodziny.
Skosztowaliśmy najlepszych milkshake’ów w regionie: Moo Moo’s Milkshakes! To
był chyba najlepszy shake, jaki kiedykolwiek piłam, ze względu na to, iż nie
był ani za słodki ani mdły. W każdym razie, czas po szkole był świetnie
zagospodarowany.
W końcu odbyło się najbardziej oczekekiwane wydarzenie tygodnia, czyli
powód naszej podróży. Koncert. Najpierw rutynowo posililiśmy się pizzą, po czym
o szóstej orkiestra zajęła miejsce na scenie. Po przemowie dyrektorek obu
szkół, nauczycieli muzyki i innych osobistości oraz obfitych oklaskach
zagralismy trzy przygotowane kawałki. Szybko zeszliśmy ze sceny i przyszła pora
na chór z Culhamu. Zaśpiewali bardzo dobrze dwie ładne piosenki, ale osobiście
bardziej podobało mi się ich wykonanie “Bohemian Rhapsody” we Frankfurcie.
Następnie przyszła kolej na nasz chór. Wydaję mi się, że poszło nam świetnie, a
przynajmniej wiem że daliśmy z siebie wszystko. Po nas wystąpiło dużo zespołów,
które wykonoywały popularne lub samodzielnie skomponowane kawałki. Również
trójka młodych pianistów uraczyła nas odergraniem utworów które skomponowali na
konkurs muzyczny, w którym zajeli wysokie miejsca. Na koniec połączyliśmy siły
z drugim chórem i wspólnie zakończyliśmy koncert celtycką piosenką “Riversong”.
Koncert można uznać za bardzo udany, wnioskując po gorących brawach i
pochwałach rodziców oraz nauczycieli. Dla nas było to bardzo emocjonujące
przeżycie.
Wyjazd do Culhamu był świetny (omijając niektóre
nieprzyjemności). Teraz w każdym razie doceniamy naszą szkołę i kaloryfery. I
koncert, i nowe przyjaźnie były dla nas przyjemnym doświadczeniem. Zachęcam was
do uczestniczenia w podobnych wymianach!!
No comments:
Post a Comment