Uwielbiam śluby w rodzinie. Na
przykład niedawny ślub mojej cioci. Odbył się on na Mazurach, w krainie lasów,
jezior i zamków krzyżackich. Msza odbyła się w starym kościółku w środku lasu. Kiedyś
była tam wieś, ale zniknęła, i teraz prawie nie ma po niej śladu, został tylko
gotycki kościół. Wesele i zakwaterowanie też było wśród lasów w ośrodku
wypoczynkowym.
Tego dnia przyjechałam wcześniej
niż moi rodzice z moją siostrą, bo jechałam z wujkiem i dwoma ciociami.
Musieliśmy do hotelu wcześniej przyjechać, żeby wszystko zorganizować, a poza
tym pokazać gościom ich pokoje. Był to polsko-grecki ślub, więc było dużo gości
z Grecji i innych krajów. Pani w recepcji nie umiała po angielsku, więc
musiałam jej pomóc. Mówiła mi gdzie znajdują się pokoje (albo domki, bo można
było też mieszkać w osobnych budynkach), a ja się pytałam o nazwisko i
rozdzielałam pokoje. Tyle było pracy! Jak już to było zrobione trzeba było przygotować
całą resztę. Jak już trochę odpoczęliśmy, pojechaliśmy na mszę. A po mszy jak
to zwykle – impreza, ale w stylu polsko-greckim. Podczas tańców w pewnym momencie
wszyscy zrobili kółko, w którym ojciec pana młodego tańczył jakiś tradycyjny grecki
taniec. Z polskich zwyczajów było na przykład witanie chlebem i solą.
Byłam też najstarsza z wszystkich
dzieci, więc musiałam opiekować się moimi kuzynami w wieku od trzech miesięcy
do dziewięciu lat. Na początku było fajnie, ale po jakimś czasie już nie miałam
siły, bo ciągle chciały żebym się z nimi bawiła. W środku imprezy gdy wszyscy
gadali i grała głośna muzyka, nagle zrobiło się cicho, i wszyscy w napięciu czekali
co będzie dalej. Wnet wjechał ogromny weselny tort, akomponiowany motywem z Gwiezdnych
Wojen. Północ! – zawołały dzieci i rzuciły się na tort.
No comments:
Post a Comment