Friday, January 8, 2016

Koniczynka 427


Ostatnie 2 tygodnie były dla mnie całkiem intensywne. Byłam w Warszawie, a właściwie w Michałowicach, gdzie sie wychowałam. Prawie codziennie się z kimś spotykałam, wychodziłam, coś robiłam, ale na tle wszystkich wydarzeń, najlepiej zapamiętałam sytuację, która wydarzyła się podczas Sylwestra. 
Około 17 przyjechałam do Julii do domu, a około 19, jej rodzice zostawili Julię, Wikę i mnie same. W trzy osoby, udało nam się spalić 2 garnki,  zepsuć miskę i zrobić jeszcze wiele więcej niebezpiecznie głupich rzeczy. Wszystko zaczęło się od tego, że na nasz przyjazd, Julka przygotowała karmelki. Zwykle plamki z cukru i wody, które bardzo nam (szczególnie mi) zasmakowały. Julia zaproponowała, żebyśmy zrobiły więcej, bo i tak miałyśmy jeszcze 5 godzin do północy. Wsypałyśmy szklankę cukru i szklankę wody do garnka i włączyłyśmy kuchenkę. Miało się to gotować bardzo długo, więc wyszłyśmy do innego pokoju. Po około 20 minutach, jedna z nas poczuła smród spalonego karmelu. Wszystkie panikując, wbiegłyśmy do kuchni, a tam czekała na nas czarna, dymiąca się bulwa wystająca z garnka. Julka włącza okap, Wika otwiera okna, a ja wszystko nagrywam. Bierzemy garnek na dwór i same też wychodzimy, bo w domu nie dało się oddychać od dymu. Kiedy kuchnia się trochę wywietrzyła, wróciłyśmy do środka, a ja wzięłam patyczek od szaszłyka i zaczęłam dźgać tą czarną, kruchą rzecz. Łamała się całkiem łatwo, więc z pomocą Wiktorii wyjęłyśmy większość łyżką do siatki z biedronki i zostawiłyśmy to w kuchni do rana. Po tym zdarzeniu nadal chciało nam się karmelków, więc podjęłyśmy kolejną próbę, tym razem zostając w kuchni. Udało się i karmelki były pyszne.


No comments:

Post a Comment